Dom z dzieciństwa autorki w Port Elizabeth w Eastern Cape między Garden Route w Południowej Afryce a Wild Coast. Dzięki uprzejmości Susan Collin Marks.
W 1948 roku, rok przed moim urodzeniem, rząd apartheidu w RPA został wybrany do władzy. Wkrótce uchwalono nowe, represyjne prawa, a dyskryminacja czarnoskórych mieszkańców RPA szybko stała się zinstytucjonalizowaną normą, miażdżąc życie na jeszcze mniejsze pudła poprzez surowe prawodawstwo, przymusowe wysiedlenia z obszarów miejskich i nieustanne prześladowania w imię bezpieczeństwa państwa. Moi szkolni przyjaciele uważali to za naturalne, ponieważ to było wszystko, co znali. Jednak moja matka zabrała mnie do czarnych osiedli, abym mógł zobaczyć na własne oczy, jakie okrutne trudności narzucał apartheid.
W 1955 roku sześć białych kobiet w Johannesburgu powiedziało „dość”, gdy rząd uchwalił ustawę pozbawiającą praw wyborczych „kolorowych” (mieszanych rasowo) mieszkańców RPA, odbierając im prawo do głosowania. Wraz z falą innych kobiet do tej grupy dołączyła moja matka, Peggy Levey. Ich oficjalna nazwa brzmiała Women's Defense of the Constitution League, ale wszyscy nazywali je Black Sash. Wkrótce została wybrana na przewodniczącą regionu.
Mieszkaliśmy w Port Elizabeth w prowincji Eastern Cape, świat odległy od Johannesburga. Moja matka była regionalną przewodniczącą National Council of Women i później była wymieniana jako potencjalna kandydatka do parlamentu. Teraz stała na miejskim placu, niosąc plakat i faktycznie nosząc czarny pas, aby opłakiwać śmierć konstytucji, podczas gdy rząd zabrał się za eliminowanie nielicznych pozostałych praw niebiałych mieszkańców RPA.
Trudno jest przekazać odwagę i przekonanie, jakich wymagało przyłączenie się, a co dopiero poprowadzenie Black Sash w państwie policyjnym. Członkowie byli opluwani i przeklinani, gdy trzymali swoje transparenty, a niektórzy starzy przyjaciele ich unikali, bojąc się powiązań z dysydentami. Niektórym moim kolegom z klasy nie wolno było bawić się ze mną po szkole. Ale dla mojej matki Black Sash był dopiero początkiem.
Następnie została wiceprzewodniczącą Rady Regionalnej Instytutu Stosunków Rasowych, członkinią Komitetu Funduszu Obrony i Pomocy, który oferował pomoc prawną więźniom politycznym, a także czołową postacią Funduszu Żywienia Szkolnego, zapewniającego żywność czarnoskórym dzieciom, które w przeciwnym razie cierpiałyby głód.
Organizowała także dostarczanie żywności, ubrań, książek, pieniędzy i wymianę listów rodzinnych dla wygnańców zesłanych na pustkowia jako karę za protest przeciwko apartheidowi.
To nie wszystko. Moja matka zorganizowała wsparcie dla osób siłą wysiedlanych z miast, w których mieszkali od pokoleń . Działo się tak regularnie, gdy białe obszary były „oczyszczane” z czarnych. I oferowała codzienną, praktyczną pomoc nieustannemu strumieniowi czarnych mieszkańców RPA uwikłanych w biurokratyczny koszmar wywłaszczenia. Znalazła sojuszników w agencjach rządowych, którzy mogli utrzymać rodziny razem i uzyskać ratujące życie świadczenia emerytalne i rentowe dzięki niemal nieprzekraczalnej sytuacji paragrafu 22 wielu nowych praw i przepisów RPA. Wkraczała na posterunki policji, domagając się niesłusznego aresztowania zatrzymanych, skandalicznie piła herbatę z czarnymi w naszym salonie, pisała niezliczone listy do gazety i publicznie wypowiadała się przeciwko systemowi.
Peggy i Sydney Levey w dniu swojego ślubu w 1944 roku. Peggy była porucznikiem w południowoafrykańskich siłach powietrznych.
To była tylko kwestia czasu, zanim władze wykroczą poza rutynę napadania na nasz dom i podsłuchiwania telefonu. W 1964 roku zagrozili mojej matce zakazem wstępu, jeśli nie zaprzestanie działalności wywrotowej.
Prawdopodobnie to jej praca w Christian Council for Social Action, dostarczanie żywności i ubrań rodzinom więźniów politycznych, sprawiła, że stała się celem. Rada była odwiedzana przez Special Branch trzy razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Postawiono jej zarzuty na podstawie Ustawy o zwalczaniu komunizmu, ale oczywiście nie miało to nic wspólnego z tą sprawą.
Zakaz był karą pozasądową. Nie było możliwości odwołania. Wyrok trwał pięć lat i często był odnawiany w dniu zakończenia. Zakaz składał się z godziny policyjnej, która równała się aresztowi domowemu, codziennego meldowania się na policji i zerwania kontaktów z innymi osobami objętymi zakazem lub uwięzionymi. I ciągłego bycia obserwowanym.
Dla mojej matki te ograniczenia byłyby nie do zniesienia. Jej matka umierała 700 mil dalej, w Natal. My, dzieci, byliśmy w szkole z internatem 80 mil dalej. A mój ojciec obawiał się o bezpieczeństwo swojej rodziny. Konflikt w sercu mojej matki i w naszym domu był nie do utrzymania. Jeśli nie zaprzestanie pracy dobrowolnie, zostanie powstrzymana przez warunki zakazu. Porzucenie aktywizmu, który nadawał sens jej życiu, było nie do pomyślenia. A jednak tak wiele było na szali: jej relacje z matką, mężem, dziećmi, nawet jej własne życie. Więc się wycofała, czując się głęboko podzielona. Osiemnaście miesięcy później znalazła pierwszy ślad raka, który ostatecznie ją zabił.
Z Port Elizabeth Herald, 1964
Tak oto moja matka dołączyła do szeregów ludzi, którzy walczyli z apartheidem i, rzekomo, przegrali. Oczywiście, że nie. Każdy wysiłek liczy się w Księdze Życia. Odmówiła bycia zgorzkniałą i przestraszoną. Jej niezłomna godność i odwaga były triumfem ludzkiego ducha.
W latach 70. po cichu wróciła do pracy, wspierając osoby i rodziny, które przychodziły do jej drzwi. Wieść rozeszła się jak pożar buszu, że pani Levey wróciła, a kolejki ludzi cierpliwie czekały na dziedzińcu naszego domu, ukryte przed drogą, wścibskimi sąsiadami i policją, z talerzami jedzenia na kolanach.
Wszyscy byli zdesperowani. Biurokracja, zawsze labirynt nieprzeniknionych przepisów, zacieśniła uścisk. Z biegiem lat wymyślała coraz więcej przeszkód dla osób niebiałych. Znalazłem ten wpis w jednym z jej notatników: O zasiłki dla osób niepełnosprawnych i starszych można się ubiegać w Africa House tylko w ciągu pierwszych trzech tygodni co drugi miesiąc.
Zwykli obywatele nie wiedzieli o tym i po wielogodzinnej podróży stali bezradnie przed zamkniętymi drzwiami lub kazano im wrócić za kilka miesięcy, aby przynieść dokumenty, których nie mieli. Tymczasem na biurkach urzędników leżały renty i pozwolenia na pracę. Mogliby równie dobrze być na księżycu.
Rodziny zostały pozbawione środków do życia, gdy ich główni żywiciele rodziny zostali zatrzymani przez policję na mocy ustawy o tłumieniu komunizmu, która zezwalała na zatrzymanie bez procesu. Zdarzało się to rutynowo osobom podejrzanym o sympatyzowanie z Afrykańskim Kongresem Narodowym.
W rozpaczy moja matka opowiedziała mi o kobiecie z szóstką dzieci, która została wyrzucona na ulicę, bez pieniędzy i jedzenia, po tym, jak policja zabrała jej męża w środku nocy. Właściciel nie tracił czasu na eksmisję, wiedząc, że nie będzie w stanie zapłacić czynszu. To była historia powtarzana tysiące razy.
Moja matka prowadziła serię notatników, szczegółowo opisując sprawy, którymi zajmowała się na co dzień. Większość dotyczyła czystego przetrwania. Rodziny były uzależnione od zasiłków inwalidzkich, emerytur starczych, pozwoleń na pobyt w mieście i miejsca zamieszkania. Potrzebowali również „poszukujących pracy” – dokumentów pozwalających im szukać pracy. Żywność była rzadkością, podobnie jak opieka medyczna. Dzieci trzeba było znaleźć i wypuścić z więzienia, namierzyć zaginionych, skontaktować się z wygnańcami, zastąpić zagubione dokumenty. Najlepsze słowo w notatniku mojej matki — „naprawić”.
Notatki dotyczące sprawy Peggy Levey
Oczywiście, że władze wiedziały. Później rząd zabrał jej paszport i niechętnie go oddał, gdy szukała leczenia raka w Stanach Zjednoczonych. Nawet wtedy wysłali agenta, aby obserwował każdy jej ruch. I oczywiście, wróciła do pracy, gdy wróciła do Port Elizabeth.
Zza biurka, w domu, pisała listy do władz, szpitali, organizacji charytatywnych i gazet. I planowała kolejne kroki, zanim podniosła czarny telefon tarczowy w holu i zadzwoniła do Departamentu Pracy, policji, gminy, Departamentu Spraw Afrykańskich, pracownika socjalnego. Znalazła odważnych i dobrodusznych biurokratów, którzy pomagali, a czasami wystawiali szyję, jak Paddy McNamee w Africa House. 20 września 1976 r. napisała: „dokonał cudu w sprawie Felixa Kwenzekile”.
Felix mieszkał w Port Elizabeth przez 14 lat i wyjechał, aby zająć się bratem, który zmarł dziesięć miesięcy później. Kiedy próbował wrócić, odmówiono mu niezbędnych dokumentów. Dzięki interwencji Paddy'ego mógł zostać, ale pojawiły się inne komplikacje. 7 października moja matka napisała: „Felix został przyjęty przez Port Elizabeth Municipality, ale otrzyma pierwszą wypłatę dopiero 14 października. Więc oni (jego rodzina) głodują. Ilu innych cierpi w ten sposób?” Albo oczywiście dała mu pieniądze i paczkę żywnościową, aby mógł przetrwać.
Oto niektóre inne wpisy w aktach mojej matki:
10 maja 1976 r. Velile Tolitoli. Pochodzi z farmy. Dwukrotnie ranny, 1. stracił oko, 2. porażenie prądem, niepełnosprawność nóg. Złożył wniosek o odszkodowanie za wypadek przy pracy. Żona i 5 dzieci. Sprawa rozpaczliwa. Notatka do Paddy'ego McNamee.
Notatnik wymienia inne nowe przypadki – John Makeleni, który zgubił swoje dokumenty, otrzymuje emeryturę, gdy interweniuje pan Killian. Lawrence Lingela, epileptyk, który dzięki Bogu ma swój raport medyczny, otrzymuje zasiłek inwalidzki.
Johnson Qakwebe, pochodzący pierwotnie z terenów wiejskich, musi nagle udowodnić, że mieszka w Port Elizabeth od 15 lat, albo zostanie odesłany do miejsca bez pracy na odludziu. Moja matka odwiedza rodzinę, która zna go od czasu, gdy przybył do Port Elizabeth, i piszą listy polecające.
Oerson Willy, były przestępca, znajduje pracę.
Dom Madelene Mpongoshe spłonął, a gdy poszła do biura mieszkaniowego, powiedziano jej, że musi okazać swoją książkę referencyjną, cenny dokument, który pozwala jej mieszkać w mieście. Ale zaginął w pożarze. Moja matka dzwoni do urzędnika, pana Vosloo, który może ją wymienić.
Mildred Zatu, starsza emerytka zamknięta w jednym pokoju, jest bardzo nieszczęśliwa – moja matka zaprasza ją na lunch do naszego domu w każdy poniedziałek i znajduje dla niej lepsze miejsce do życia.
Grace Mqali stara się o stypendium dla niepełnosprawnych. Formularze są wypełnione i złożone — a siedem miesięcy później zostają zatwierdzone.
William Mvakela ma problemy podatkowe ze swoją emeryturą starczą.
Ale jest też kilku, którzy prześlizgują się przez szpary. Philip Fulani przychodzi raz, a potem znika, być może trafia do więzienia, być może rezygnuje i wraca do Grahamstown, które opuścił, ponieważ nie było pracy.
Lata później, kiedy pracuję w procesie pokojowym w sercu przejścia RPA od apartheidu do demokracji, biorę udział w pogrzebie politycznym w Langa, czarnoskórej dzielnicy na skraju Białego Kapsztadu. Przybywając późno, wciskam się na jedno z ostatnich pozostałych miejsc, wciśnięte w filar. Przez następne trzy godziny wpatruje się we mnie plakat.
Jeśli przyszedłeś mi pomóc, tracisz czas. Ale jeśli przyszedłeś, ponieważ twoje wyzwolenie jest związane z moim, to pozwól nam pracować razem .
Wiem, że nie jestem tu, na tym miejscu, przez przypadek. Słowa na plakacie łączą mnie bezpośrednio z moją matką.
Na łożu śmierci podyktowała mojemu bratu trzy strony instrukcji dotyczących jej aktywnych spraw, w tym co zrobić z obozem przesiedleńczym w Ilinge, na środku niczego. Lata wcześniej setki czarnoskórych ludzi zostało tam wyrzuconych, wyrwanych z domów, ponieważ granica między czarnymi i białymi obszarami musiała być widoczna na mapie jako „ prosty pas ”. Te rodziny miały namiot i niewiele więcej i znajdowały się daleko od pracy lub usług. Przez lata moja matka dostarczała kobietom maszyny do szycia i materiały, aby mogły zarobić na życie. Ich sytuacja była w jej myślach do końca. Zmarła dwie godziny później. Miała 67 lat.
Kilka dni później zadzwonił telefon. Autobusy pełne czarnoskórych mężczyzn i kobiet z miasteczka chciały przyjść na ceremonię, która miała się odbyć w białym kościele w białej okolicy. Powiedziałem, że tak, pod jednym warunkiem — że nie usiądą z tyłu kościoła.
Po tym, jak zgromadzenie odśpiewało stonowaną pieśń All Things Bright and Beautiful , kadencja i harmonia afrykańskiego hymnu wypełniły kościół. Następnie usiadłem na trawniku, podczas gdy tłum pił herbatę i oranżadę i śpiewał Nkosi Sikelel'i Afrika (w języku Xhosa, Boże błogosław Afryce) , panafrykańską pieśń wyzwoleńczą, która została zakazana w czasach apartheidu. Uśmiechnąłem się i wiedziałem, że moja matka również się uśmiechnie.
Moją matkę w czarnych gminach czczono jako amakhaya , co w języku Xhosa oznacza „ z naszego domu” , co miało oznaczać, że była „ jedną z nas ”.
Na początku nie wiedziała, że może cokolwiek zmienić. Ale w najciemniejszych dniach apartheidu nauczyła się skakać w stronę słońca.
Ten brutalny system zakończył się wyborem Nelsona Mandeli na pierwszego prezydenta demokratycznej Republiki Południowej Afryki w kwietniu 1994 r. Łzy spływały mi po twarzy, gdy stawiałem X obok nazwiska Mandeli. Wiedziałem, że moja matka i ja trzymaliśmy ten długopis.
Autor pełniący funkcję mediatora w Angoli w 1996 r.
***
Dołącz do sobotniego Awakin Call z Susan Collin Marks, „Mądrość i prowadzenie pokoju w czasie konfliktu”. RSVP i więcej szczegółów tutaj.
COMMUNITY REFLECTIONS
SHARE YOUR REFLECTION
3 PAST RESPONSES
It was a privilege for us at Reinventing Home to publish Susan Marks's heartfelt story. And it's wonderful to see it here. This marvelous woman learned how to bring wisdom out of conflict, and build a strong sense of community, at her mother's knee. We all have an unsung hero, or heroine, who has quietly committed to the work of freeing others. Susan has been an inspiration to many world leaders working for peace. It's people like Susan, and her unsung mother, who make us all feel more loved, and more at home within the body of the world.
Thank you for sharing your mother's powerful story of resistance, impact and service. My heart and soul are deeply inspired and touched to continue standing up for those who are so unjustly treated and pushed to the fringes.
Simply powerful, endearing, and yes, motivating to carry on . . .